Mam ciotkę która jest stara, zwariowana i wspaniała.
Do każdej swojej aktywności wciąga mnie za uszy i dziwi się, że nie zawsze mam ochotę i czas za nią podążać.
Ale gdy raz pokazała mi stronkę, gdzie gromadzi różne opowiastki - to teraz często tam wchodzę i czytam.
W tym miejscu będę pisał lub wklejał gromadzone przez nią opowieści.
Warto się zastanowić nad ich ukrytym przesłaniem...


sobota, 11 lipca 2015

61- Co we mnie mieszka..?


- Dzień dobry, czy to pani chce wynająć pokój wewnątrz siebie? Szukam lokum i jestem zainteresowany.
- Tak, proszę wejść. To są pana nowi sąsiedzi. 

W pokoju po prawej mieszka mały, przerażony, zapędzony w kąt kłębuszek szczęścia.
 Proszę uważać przechodząc przez korytarz – na podłodze walają się odłamki rozbitej nadziei.
- A dlaczego wanna jest wypełniona lodem?
- Leży w niej dusza. Lód spowalnia proces rozkładu...

 A oto pokój, który chcę wynająć. 
Zwolnił się całkiem niedawno.
- A kto w nim mieszkał?
- Marzenie.


Po Pierwsze Ludzie

60- Starzy ludzie...




"Babcia Fritzowa w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat ciągle mieszkała w swoim starym gospodarstwie, robiła sama makaron, prała w pralce z wyżymaczką, którą trzymała w piwnicy. Uprawiała warzywniak - tak wielki, że mógłby wyżywiać wszystkich mieszkańców okręgu Benton - jedynie za pomocą motyki i szpadla. Jej siedemdziesięcioletnie dzieci żywo protestowały, gdy upierała się, że będzie kosić swój olbrzymi trawnik archaiczną kosiarką bez napędu.
- Pracuję na dworze tylko wtedy, gdy jest chłodno, wczesnym rankiem i wieczorem - tłumaczyła babcia - i zawsze mam na głowie kapelusz, który chroni przed słońcem.
Mimo to jej dzieci poczuły zrozumiałą ulgę, gdy usłyszały, że babcia chodzi w południe na lunch do miejscowego klubu seniora.
- Tak - przyznała się babcia, gdy jej córka kiwała głową na znak pochwały. - Chodzę im gotować. Ci starzy ludzie są mi bardzo wdzięczni!"
 
 
 Leann Thieman

59- widok za oknem...

"Było sobie kiedyś dwóch ciężko chorych starych mężczyzn, którzy dzielili niewielki pokoik w pewnym szpitalu. Pokój ów miał tylko jedno okno. Łóżko pierwszego mężczyzny znajdowało się naprzeciw okna, a on sam mógł codziennie po południu siadać na swoim łóżku i spoglądać na świat za oknem. Drugi mężczyzna nie mógł, niestety, wstawać, a jego łóżko znajdowało się w takim miejscu, że w ogóle nie widział okna.
Każdego popołudnia pierwszy z mężczyzn siadał wsparty poduszkami i opisywał swemu towarzyszowi, co widzi za oknem. Najwyraźniej był to park, ponieważ mężczyzna opowiadał o stawie, kaczkach i łabędziach. Dzieci rzucały ptakom chleb, puszczały też łódki. Pod rozłożystymi koronami drzew spacerowali zakochani, trzymając się za ręce. Alejkami poruszały się kobiety z wózkami dziecięcymi, na trawnikach bawiły się psy. Były też kwiaty w różnych barwach i odcieniach. A pewnego dnia pojawił się lodziarz, który odtąd przychodził regularnie, a jakiś starszy pan przyprowadzał co dzień do parku swoją żonę, sadzał ją na ławce, okrywał czule pledem i czytał jej książkę. A w tle, za drzewami, rozciągał się wspaniały widok na miasto.
Chory mężczyzna, który nie mógł wstawać i nie widział okna, słuchał łapczywie opowieści współtowarzysza, ciesząc się każdym słowem i każdą minutą. Dowiadywał się, jak ślicznie wyglądają dziewczyny w letnich sukienkach i że jakieś dziecko nieomal nie wpadło do stawu. Miał wrażenie, że dzięki relacjom swego przyjaciela, sam widzi dokładnie, co dzieje się za oknem.
Któregoś popołudnia napadła go uporczywa myśl: dlaczego tylko tamten może cieszyć oczy widokiem z okna? Czyż i ja nie zasługuję na to, aby móc wyglądać na zewnątrz? Wstydził się swojej zawiści, lecz im bardziej starał się o niej zapomnieć, tym większe dręczyło go pragnienie zmiany. Zrobiłby wszystko, doprawdy wszystko, żeby tylko móc wyjrzeć przez to okno!
Aż pewnej nocy, modląc się w duchu o cud, usłyszał, jak jego towarzysz kaszle i dusi się, zobaczył też, jak tamten biedak rozpaczliwie szuka przycisku, aby wezwać pielęgniarkę. Nie pomógł mu jednak, nie nacisnął przycisku przy swoim łóżku, obserwował go tylko. Oddech tamtego wkrótce zamarł. Rano zabrano jego ciało.
Odczekawszy nieco, by nie przekroczyć granic przyzwoitości, mężczyzna poprosił, aby położono go na łóżku naprzeciw okna. A gdy spełniono jego prośbę, leżał wygodnie, otulony pościelą, czekając, aż wszyscy wyjdą. Potem podniósł się ciężko na łokciu i zaciskając z bólu zęby, zerknął przez okno.
Za oknem była ściana."


(@PoPierwszeLudzie)

piątek, 10 lipca 2015

58- Tajemnica szczęścia


Pewien młodzieniec zapytał najmądrzejszego z ludzi o tajemnicę szczęścia.
Mędrzec poradził młodzieńcowi,
by obszedł pałac i powrócił po dwóch godzinach.
Proszę cię jedynie o jedno - powiedział mędrzec,
wręczając mu łyżeczkę, na której umieścił dwie krople oliwy.
W czasie wędrówki nieś tę łyżeczkę tak, by nie wylała się oliwa.
Po dwóch godzinach młodzieniec wrócił i mędrzec zapytał go :
Czy widziałeś wspaniale ogrody? Czy zauważyłeś piękne pergaminy?
Młodzieniec ze wstydem wyznał, że nie widział niczego.
Troszczył się jedynie o to, by nie wylać kropel oliwy.
Wróć i spójrz na cuda mego świata -powiedział mędrzec.
Młodzieniec wziął łyżeczkę i znów zaczął wędrówkę,
ale tym razem obserwował wszystkie dzieła sztuki.
Zobaczył też ogrody, góry i kwiaty.
Powrócił do mędrca i szczegółowo zdał sprawę z tego, co widział.
Gdzie są te dwie krople oliwy, które ci powierzyłem? - spytał mędrzec.
Spojrzawszy na łyżeczkę, chłopak zauważył, że ich nie ma.
Oto jedyna rada, jaką mogę ci dać, powiedział mędrzec :
Tajemnica szczęścia tkwi w dostrzeganiu wszystkich cudów świata,
przy jednoczesnej dbałości o dwie krople oliwy na łyżeczce.

(Bruno Ferrero)

środa, 8 lipca 2015

57- Najpieknięszy dar...



Każdego poranka bogaty i wszechpotężny król Bengodi odbierał hołdy swoich poddanych.
W swoim życiu zdobył już wszystko to, co można było zdobyć
i zaczął się trochę nudzić.
Pośród różnych poddanych zjawiających się codziennie na dworze,
każdego dnia pojawiał się również punktualnie pewien cichy żebrak.
Przynosił on królowi jabłko, a potem oddalał się równie cicho jak wchodził.
Król, który przyzwyczajony był do otrzymywania wspaniałych darów,
przyjmował dar z odrobiną ironii i pobłażania, a gdy tylko żebrak się odwracał,
drwił sobie z niego, a wraz z nim cały dwór.
Jednak żebrak tym się nie zrażał.
Powracał każdego dnia, by przekazać królewskim dłoniom kolejny dar.
Król przyjmował go rutynowo
i odkładał jabłko natychmiast do przygotowanego na tę okazję koszyka
znajdującego się blisko tronu.
Były w nim wszystkie jabłka cierpliwie i pokornie przekazywane przez żebraka.
Kosz był już prawie całkiem pełen.
Pewnego dnia ulubiona królewska małpa wzięła jedno jabłko i ugryzła je,
po czym plując nim, rzuciła pod nogi króla.
Monarcha oniemiał z wrażenia, gdy dostrzegł wewnątrz jabłka migocącą perłę.
Rozkazał natychmiast, aby otworzono wszystkie owoce z koszyka.
W każdym z nich, znajdowała się taka sama perła.
Zdumiony król kazał zaraz przywołać do siebie żebraka i zaczął go przepytywać.
"Przynosiłem ci te dary, panie - odpowiedział człowiek - abyś mógł zrozumieć,
że życie obdarza cię każdego dnia niezwykłym prezentem,
którego ty nawet nie dostrzegasz i wyrzucasz do kosza.
Wszystko dlatego, że jesteś otoczony nadmierną ilością bogactw.
Najpiękniejszym ze wszystkich darów jest każdy rozpoczynający się dzień"


Bruno Ferrero

56- Lazurowa grota


Był człowiekiem biednym i prostym.
Wieczorem po dniu ciężkiej pracy, wracał do domu zmęczony i w złym humorze.
Patrzył z zazdrością na ludzi, jadących samochodami
i na siedzących przy stolikach w kawiarniach.
- Ci to mają dobrze - zrzędził, stojąc w tramwaju w okropnym tłoku.
- Nie wiedzą, co to znaczy zamartwiać się...
Mają tylko róże i kwiaty. Gdyby musieli nieść mój krzyż!
Bóg z wielką cierpliwością wysłuchiwał narzekań mężczyzny.
Pewnego dnia czekał na niego u drzwi domu.
- Ach to Ty, Boże - powiedział człowiek, gdy Go zobaczył.
- Nie staraj się mnie udobruchać.
Wiesz dobrze, jak ciężki krzyż złożyłeś na moje ramiona.
Człowiek był jeszcze bardziej zagniewany niż zazwyczaj.
Bóg uśmiechnął się do niego dobrotliwie.
- Chodź ze Mną. Umożliwię ci dokonanie innego wyboru - powiedział.
Człowiek znalazł się nagle w ogromnej lazurowej grocie.
Pełno było w niej krzyży: małych, dużych, wysadzanych drogimi kamieniami,
gładkich, pokrzywionych.
- To są ludzkie krzyże - powiedział Bóg. - Wybierz sobie jaki chcesz.
Człowiek rzucił swój własny krzyż w kąt i zacierając ręce zaczął wybierać.
Spróbował wziąć krzyż leciutki, był on jednak długi i niewygodny.
Założył sobie na szyję krzyż biskupi,
ale był on niewiarygodnie ciężki z powodu odpowiedzialności i poświęcenia.
Inny, gładki i pozornie ładny, gdy tylko znalazł się na ramionach mężczyzny,
zaczął go kłuć, jakby pełen był gwoździ.
Złapał jakiś błyszczący srebrny krzyż, ale poczuł,
że ogarnia go straszne osamotnienie i opuszczenie.
Odłożył go więc natychmiast. Próbował wiele razy,
ale każdy krzyż stwarzał jakąś niedogodność.
Wreszcie w ciemnym kącie znalazł mały krzyż, trochę już zniszczony używaniem.
Nie był ani zbyt ciężki ani zbyt niewygodny.
Wydawał się zrobiony specjalnie dla niego.
Człowiek wziął go na ramiona z tryumfalną miną.
- Wezmę ten! - zawołał i wyszedł z groty.
Bóg spojrzał na niego z czułością.
W tym momencie człowiek zdał sobie sprawę,
że wziął właśnie swój stary krzyż ten, który wyrzucił, wchodząc do groty.
"Jak noc nad ranem, tak życie staje się coraz jaśniejsze
w miarę, jak przeżywamy
a przyczyna każdej rzeczy wreszcie się wyjaśnia" . 



(Bruno Ferrero)

niedziela, 5 lipca 2015

55- Dar Mądrości...

   Według starej legendy był czas, gdy zwykli ludzie mieli dostęp do całej wiedzy bogów. 
Często jednak ignorowali tę mądrość.
Pewnego dnia bogowie mieli już dość tak hojnego obdarowywania ludzi czymś, z czego tamci nawet nie korzystali, dlatego postanowili ukryć swój cenny dar w miejscu, do którego mogli dotrzeć tylko najbardziej gorliwi poszukiwacze mądrości. 
Sądzili, że gdy ludzie będą musieli się postarać, by znaleźć mądrość, będą korzystać z niej z większym namaszczeniem.

    Jeden z bogów zaproponował, by zakopać ją głęboko w ziemi.
Nie, powiedzieli pozostali - zbyt wielu ludzi z łatwością będzie mogło się do niej dokopać.

    Ukryjmy ją w głębinach oceanu - zasugerował inny, lecz i ten pomysł nie znalazł przychylności reszty.. Bogowie wiedzieli, że któregoś dnia ludzie nauczą się nurkować i znów zbyt łatwo znajdą ich mądrość.
    Któryś z bogów podsunął myśl, by schować ją na najwyższym szczycie górskim, jednak reszta natychmiast uznała, że przecież ludzie będą mogli się po nią wspiąć.
    W końcu, jeden z najmądrzejszych bogów powiedział: Schowajmy ją głęboko wewnątrz ich samych. 
Ludziom nigdy nie przyjdzie do głowy, by szukać jej właśnie tam. 
I tak też się stało - co trwa po dziś dzień.
     Czy muszę coś dodawać? Zajrzyjcie w siebie... Jesteście mądre... Macie super działającą intuicję... Musicie sobie tylko przypomnieć jak ponownie zacząć tych skarbów używać!

(@Kobiecypunkwidzenia)

sobota, 4 lipca 2015

54- Dajesz to co posiadasz...

Któregoś dnia bogacz widząc biedaka wręczył mu koszyk. 
Koszyk wypełniony śmieciami.. Biedak zabrał koszyk i odszedł.
 Następnego dnia bogacz zastał biedaka pod swoimi drzwiami. 
Biedak wręczył mu jego koszyk wypełniony kwiatami. 
Bogacz spytał go; Dlaczego dajesz mi kwiaty skoro ja ci dałem śmieci? 
Biedak odpowiedział: 
 Każdy daje innym to co ma we własnym sercu. 


(autor nieznany)

53- Bogaci i biedni...

"Pewnego razu pewien bardzo bogaty ojciec zabrał swojego syna
na wycieczkę na wieś, aby pokazać mu, co to znaczy "bieda".
Spędzili kilka dni w gospodarstwie, które można było uznać za wyjątkowo biedne.
Po powrocie ojciec zapytał syna:
- Jak ci się podobała wycieczka?
- Było świetnie tato.
- Zobaczyłeś jak żyją biedacy?
- O tak!
- Czego więc się nauczyłeś?
- Tato, my mamy jednego psa, oni cztery. My mamy basen, który zajmuje pół ogródka, oni strumień, który nie ma końca. My mamy
w ogrodzie importowane latarnie, oni mają gwiazdy. My mamy mały kawałek ziemi, oni pola, których końca nie można dojrzeć. My mamy służbę, oni służą innym. My musimy kupować jedzenie, oni uprawiają swoje własne. My mamy ogrodzenie wokół posiadłości, aby się chronić, oni mają od tego przyjaciół...

Ojciec zaniemówił.
- Dziękuję ci tato, że pokazałeś mi jak jesteśmy biedni - powiedział syn." 


(autor nieznany)

środa, 24 czerwca 2015

52- Po pierwsze...człowiek



"Pewnego dnia, rankiem przyszedł do mnie jakiś mężczyzna i powiedział:
- Jesteś boski.
Odpowiedziałem:
- Masz rację!
W tym czasie przyszedł drugi mężczyzna i powiedział:
- Możesz się niemal równać z diabłem.
Odpowiedziałem mu:
- Masz rację!
Pierwszy mężczyzna trochę się zaniepokoił. Powiedział:
- Jak to możliwe? Przecież obaj nie możemy mieć racji.
Odpowiedziałem mu:
- Nie tylko wy dwaj, lecz miliony ludzi mogą mieć rację mówiąc o mnie. To, co mówią na temat mojej osoby, tak naprawdę określa ich samych. Przecież mnie nie znają! To niemożliwe, bo nie poznali samych siebie. To co mówią, to zaledwie ich własna interpretacja.
Mężczyzna zapytał:
- W takim razie kim jesteś? Jeśli to tylko moja interpretacja, że jesteś boski i jego interpretacja, ze jesteś diabłem, to kim jesteś?
Powiedziałem:
- Jestem sobą. Nie posiadam interpretacji siebie i nie jest mi potrzebna. Jestem po prostu szczęśliwy będąc sobą, cokolwiek to oznacza. Jestem szczęśliwy będąc sobą.

"Nikt nie może powiedzieć niczego o tobie. Cokolwiek ludzie mówią - mówią to o sobie. Ale ty stałeś się rozdygotany, ponieważ nadal kurczowo trzymasz się fałszywego centrum. Fałszywe centrum jest zależne od innych, więc stale przejmujesz się tym, co inni mówią o tobie. Zawsze podążasz za innymi, starasz się być godny szacunku, nieustannie dekorujesz swoje ego. To samobójstwo.

Zamiast przejmować się tym, co mówią inni ludzie, lepiej zacznij patrzeć do wewnątrz, aby
 znaleźć tam siebie".


Oshoie

wtorek, 23 czerwca 2015

51- Bajka o uczuciach


Dawno, dawno temu, na oceanie istniała wyspa, którą zamieszkiwały emocje, uczucia
oraz ludzkie cechy - takie jak:
dobry humor, smutek, mądrość, duma;
a wszystkich razem łączyła miłość.
Pewnego dnia mieszkańcy wyspy dowiedzieli się, że niedługo wyspa zatonie.
Przygotowali swoje statki do wypłynięcia w morze, aby na zawsze opuścić wyspę.

Tylko miłość postanowiła poczekać do ostatniej chwili.
Gdy pozostał jedynie maleńki skrawek lądu
- miłość poprosiła o pomoc.
Pierwsze podpłynęło bogactwo na swoim luksusowym jachcie. Miłość zapytała:
- Bogactwo, czy możesz mnie uratować ?
Niestety nie. Pokład mam pełen złota, srebra i innych kosztowności.
Nie ma tam już miejsca dla ciebie. - Odpowiedziało Bogactwo.

Druga podpłynęła Duma swoim ogromnym czteromasztowcem.
- Dumo, zabierz mnie ze sobą ! - poprosiła Miłość.
Niestety nie mogę cię wziąć!
Na moim statku wszystko jest uporządkowane,
a ty mogłabyś mi to popsuć... - odpowiedziała Duma i z dumą podniosła piękne żagle.

Na zbutwiałej łódce podpłynął Smutek.
- Smutku, zabierz mnie ze sobą ! - poprosiła Miłość,
Och, Miłość, ja jestem tak strasznie smutny, że chcę pozostać sam.
- Odrzekł Smutek i smutnie powiosłował w dal.

Dobry humor przepłynął obok Miłości nie zauważając jej, bo był tak rozbawiony,
że nie usłyszał nawet wołania o pomoc.

Wydawało się, że Miłość zginie na zawsze w głębiach oceanu...
Nagle Miłość usłyszała:
- Chodź! Zabiorę cię ze sobą ! - powiedział nieznajomy starzec.
Miłość była tak szczęśliwa i wdzięczna za uratowanie życia,
że zapomniała zapytać kim jest jej wybawca.

Miłość bardzo chciała się dowiedzieć kim jest ten tajemniczy starzec.
Zwróciła się o poradę do Wiedzy.
- Powiedz mi proszę, kto mnie uratował ?
- To był Czas. - Odpowiedziała Wiedza.

- Czas ? - zdziwiła się Miłość. - Dlaczego Czas mi pomógł ?
- Tylko Czas rozumie, jak ważnym uczuciem w życiu każdego człowieka jest Miłość.
- Odrzekła Wiedza.

niedziela, 21 czerwca 2015

50- Twoje echo...



Mały Filip i jego mama mieszkali wysoko w górach. Pewnego dnia chłopiec był bardzo niegrzeczny i dlatego matka go ukarała. To tak bardzo zasmuciło malca, że pobiegł nad brzeg przepaści i stamtąd zawołał do swojej matki: „Już cię nie lubię! Już nigdy więcej nie będę cię lubił!"
Góry odpowiedziały echem: „Już cię nie lubię! Już nigdy więcej nie będę cię lubił!"

To przeraziło małego Filipa, który pobiegł z płaczem do matki.
„Kim jest ten zły mężczyzna, który mnie nie lubi'?" - dopytywał się przestraszony.

Mama wzięła syna za rękę, poprowadziła go znowu nad brzeg przepaści i powiedziała do niego: „Zawołaj jeszcze raz: Kocham cię i zawsze będę cię kochać!" A kiedy Filip posłuchał i to zrobił, echo powróciło do niego jasne i pojednawcze.

„Widzisz, moje dziecko" - wyjaśniła mu matka - „takie jest życie. Co dajesz, to otrzymujesz z powrotem".


Rzeka Życia

sobota, 20 czerwca 2015

49- Głupota


Pewnego razu ludzie przynieśli Mistrzowi Głupotę i zapytali:
- Czy można ją jakoś przerobić?
- Proponuję uszyć z niej Mądrość.
Ludzie zamarli w zdumieniu:
- A wystarczy materiału?
- Jeszcze sporo zostanie… - odpowiedział Mistrz.



 

piątek, 19 czerwca 2015

48- Nieśmiałość

Był sobie kiedyś pewien człowieczek. Z powodu swojej nieśmiałości zawsze stał na uboczu a kiedy trzeba było nawiązać kontakt z nieznajomą osobą, niezmiennie dostawał dreszczy...
Jednak, jak to często bywa, życie zmusiło go do przełamania swoich ograniczeń. Zakochał się platonicznie...
Nie spał po nocach obmyślając sposoby poznania swojej wybranki, ale czym intensywniej nad tym myślał, tym mniejszą miał ochotę na jakiekolwiek spotkanie. Na samą myśl cały się trząsł.
Rozsądek mówił mu:
Poprosić o spotkanie to nie grzech. Poprosić o spotkanie to nie grzech.
A także:
Dostać kosza, to nie tragedia. Dostać kosza, to nie tragedia.
Niestety jego podświadomość słyszała tylko:
Grzech, kosz, tragedia... Grzech, kosz, tragedia. Grzech, kosz, tragedia...
I nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby człowieczek nie porozmawiał ze swoim śmiałym przyjacielem, który mu powiedział:
Poprosić o spotkanie to szansa... Umówić się, to świetna rzecz... Ale otrzymać odmowę, to oszczędność czasu i zaangażowania...

[Bajarz]


47- Dwaj grzybiarze

Późną jesienią, w lesie, spotkali się dwaj grzybiarze.
- Poszczęściło ci się w tym roku, - powiedział pierwszy. – Widzę, że się wzbogaciłeś – dom wyremontowałeś, szopę nową postawiłeś, córkę wydałeś za mąż… A ja mam ciągle pecha – co wyjdę do lasu, to z pustym koszykiem wracam…
- Tak, w tym roku grzyby nie dopisały, - odparł drugi. – No to wyszedłem do lasu, patrzę, a tam zatrzęsienie jagód. Zmieniłem koszyk na wiadro i stałem się jagodziarzem.
- Jak mogłeś!!! – oburzył się pierwszy. – Przecież nie jesteśmy jakimiś tam jagodziarzami! Jesteśmy grzybiarzami z dziada pradziada!
- No to co? – zdziwił się pierwszy. – W następnym roku szykuje się urodzaj na orzechy. Może pójdziemy razem zbierać?
Ale uparty grzybiarz już się oddalał, nerwowo machając pustym koszykiem.


© Po Pierwsze Ludzie

46- Zabić smoka


W każdym z nas mieszka Smok. 
Duży lub mały, uśpiony lub przebudzony i aktywny. 
Nasz wewnętrzny Smok jest tym, co mamy w sobie niezwykłego, czarodziejskiego, indywidualnego. Tego, co stanowi pretekst dla ludzi, pragnących szarości, by postrzegać nas jako dziwaków. Wymagają oni zabicia tego Smoka, wymyślając coraz to bardziej finezyjne argumenty: a to że Smok jest złem, a to że to są fantazje i marzycielstwo i czas wrócić do realnego życia, a to że jest to rozstrój psychiczny i trzeba go leczyć. 
Żądają, abyś zabił Smoka w sobie. 
Pewnego razu człowiek nie wytrzymuje presji otoczenia i postanawia zabić swojego Smoka, żeby było prościej żyć. 
I to mu się udaje, ale wraz ze Smokiem umiera cały jego indywidualny wewnętrzny świat, wszystkie jego małe dziwactwa i perełki, wszystkie jego bajki…

© Po Pierwsze Ludzie

45- Pamięć i Zapomnienie





Pewnego razu, gdzieś w drodze, spotkały się Pamięć i Zapomnienie. Przywitały się, jak starzy przyjaciele, a Pamięć zaczęła wspominać:
- Dawno się nie widzieliśmy! A pamiętasz, jakie to były piękne czasy? Ileż to lat minęło, ja się zestarzałam, a ty ciągle wyglądasz tak młodo! To niesprawiedliwe! Służę ludziom najlepiej jak potrafię, utrzymuję wiedzę w młodych umysłach, obdarzam starców wspomnieniami z lat młodości, strzegę tradycji, a stałam się całkiem stara. Ty – przeciwnie – szkodzisz ludziom, błaznujesz, napawasz się swoim samozadowoleniem, niszczysz życiowe zasady, burzysz tradycję, straszysz starych i ogłupiasz młodych.
Zapomnienie słuchało tego wszystkiego, słuchało i starało się sobie przypomnieć pojedyncze słowa, żeby odpowiedzieć przyjaciółce. Ale nie starczyło Zapomnieniu słów, by wyrazić swoje myśli. Pamięć tymczasem kontynuowała swój gniewny monolog:
- Czego tak stoisz, durna, jak słup soli??? Brakuje ci słów, żeby odpowiedzieć na moje słuszne pytania? Pamiętasz, jak bawiliśmy się, gdy byliśmy dziećmi? Jak ci pomagałam, gdy się uczyliśmy? Kiedy byłam młoda, to wszyscy mnie kochali, byli ze mnie dumni, a ty żyłeś w moim cieniu, ludzie się ciebie wstydzili. Nie rozumiem, co zaszło teraz, po tylu latach?
Zapomnienie wciąż słuchało i powoli zaczęło sobie przypominać co nieco z tego, o czym mówiła przyjaciółka. Było mu wstyd, że tak milczy. Zebrało się Zapomnienie w sobie, pomyślało i rzekło:
- Jesteś niesprawiedliwa. Zestarzałaś się i zgorzkniałaś, dlatego mnie teraz przeklinasz. Albo może jest odwrotnie – to ja zapomniałem… Może jesteś stara, bo jesteś z siebie niezadowolona? Przecież ludzie często wołają mnie na pomoc i dziękują mi za to, że zapewniam im odpoczynek od ciężkich wspomnień. Przypomnij sobie czasy, kiedy byłaś mała, a ja już dorosłem i dlatego tak fajnie się bawiliśmy. Teraz, gdy ty się zestarzałaś, ja odmłodniałem dzięki miłości ludzi. W dodatku, to do mnie przychodzą, gdy chcą zapomnieć o swoich ograniczeniach, wadach, nieszczęściach, gdy pragną dotrzeć do gwiazd, zrealizować marzenia, ponownie rozpalić w sobie płomień.
Pamięć słuchała uważnie, aż się rozpłakała.
- Gdybym tylko mogła choć odrobinę zapomnieć, to zapomniałbym siebie i zrzuciła ciężar ze swych ramion! Może uda nam się znów być razem? Przecież byliśmy przyjaciółmi i tak dobrze się rozumieliśmy…
Pamięć i Zapomnienie padły sobie w ramiona, a potem się roześmiały. Śmieją się tak po dziś dzień, a z czego? – tego nikt nie wie…
Gdy usłyszysz kiedyś, jak śmieje się Pamięć, to wiedz, że obok jest Zapomnienie lat, wieku i wszelkich przeszkód, że obok jest Radość i Młodość.


autor: Po Pierwsze Ludzie

44- Bajka o pierścieniu



-Przychodzę mistrzu, gdyż czuję się tak mało dowartościowany, że nic mi się nie chce robić. Słyszę, że do niczego się nie nadaję, że nic mi nie wychodzi dobrze, że jestem niezdarny i głupi. Co mam zrobić, żeby się zmienić? Co mam robić, żeby mnie szanowali? Mistrz, nie patrząc na niego, powiedział:
-Bardzo mi przykro, młodzieńcze. Nie mogę Ci pomóc, albowiem najpierw muszę rozwikłać własny problem. Chyba, że później... I po przerwie dodał:
- Gdybyś zechciał mi pomóc, mógłbym rozwiązać ten problem o wiele szybciej i wtedy spróbowałbym pomóc tobie.
- Wspaniale, mistrzu - wyjąkał młodzieniec, ponownie czując niedowartościowanie z powodu odsunięcia jego potrzeb na dalszy plan.
Mistrz ściągnąwszy pierścionek z małego palca lewej dłoni, podał go młodzieńcowi mówiąc:
- Weź konia, który czeka na zewnątrz, i pojedź na targ. Mam do spłacenia dług, więc muszę sprzedać ten pierścionek.
Ważne jest, abyś dostał za niego możliwie jak najwięcej, i nie przyjmuj zapłaty poniżej jednego dukata.
 Jedź i wracaj szybko z pieniędzmi. Młodzieniec wziął pierścionek i pojechał.
Na targu od razu zaczął oferować klejnot handlarzom, którzy patrzyli na niego z zainteresowaniem dopóty,
 dopóki nie zażądał ceny.
Kiedy tylko usłyszeli, że chce za pierścionek dukata, wybuchali śmiechem, niektórzy odchodzili
 i jedynie pewien starzec był na tyle miły, że zechciał mu wyjaśnić, że jeden dukat miał o wiele większą wartość
niż jego pierścionek.
Ktoś inny chcąc mu pomóc, zaoferował jednego srebrnika i miedziane naczynie, jednak młodzieniec,
pomny pouczeń mędrca, nie przyjął oferowanej zapłaty. Zaproponował sprzedaż pierścionka chyba ponad setce
kupców, ale na nic. Przygnębiony swoim niepowodzeniem wsiadł na konia i odjechał. Ileż by dał za to,
aby móc ofiarować mędrcowi zapłatą i uwolnić go od jego zmartwienia, a tym samym otrzymać radę i pomoc dla siebie.
Wszedł do środka.
- Mistrzu - powiedział - przykro mi. Nie zdołałem uzyskać żądanej przez ciebie zapłaty
. Najwięcej, co mi oferowano, nie przekraczało wartości dwóch czy trzech srebrników,
ale przecież nie mogłem nikogo oszukać i mówić, że pierścionek wart jest więcej.
- To, co powiedziałeś, jest bardzo ważne, młody przyjacielu - odparł mędrzec, uśmiechając się.
- Najpierw musimy poznać prawdziwą wartość pierścionka. Wsiądź jeszcze raz na konia i pojedź do jubilera.
 Kto lepiej niż on będzie wiedział? Powiedz, że chcesz sprzedać ten pierścionek, i zapytaj go, ile zapłaci.
Ale nie zważaj na jego propozycję kupna. Wróć z moim pierścionkiem.
Młodzieniec dosiadł konia i pojechał. Jubiler badał klejnot w świetle lampy oliwnej, patrzył na niego przez lupę,
ważył go i na końcu powiedział:
- Chłopcze, powiedz mistrzowi, że jeżeli zależy mu na tym, abym od razu kupił pierścionek,
 nie mogę dać mu więcej jak pięćdziesiąt osiem dukatów.
- Pięćdziesiąt osiem dukatów?! - wykrzyknął młodzieniec.
- Tak - odpowiedział jubiler
- Wiem, że z czasem moglibyśmy dostać za niego około siedemdziesięciu dukatów, ale jeśli to pilne ...
Radość młodzieńca była tak wielka, że pragnął jak najprędzej wrócić do mistrza, aby podzielić się z nim dobrą nowiną.
- Siadaj - powiedział mędrzec, wysłuchawszy go najpierw uważnie.

Ty również jesteś jak pierścionek: jesteś skarbem, cennym i jedynym w swoim rodzaju.
Twoją wartość może oszacować tylko prawdziwy ekspert. Dlaczego wymagasz od życia,
aby twa prawdziwą wartość odkrył obojętnie kto? I mówiąc te słowa, ponownie nasunął pierścionek na mały palec lewej dłoni.

43- Bajka o myszy...



Setki lat temu żyła pewna mysz. Miała niezwykle liczne potomstwo –niemal samych synów.
 Córkę miała tylko jedną. Kochała ją tak bardzo, że postanowiła wydać ją za mąż za absolutnie
najpotężniejszą istotę na całym świecie.
Długo rozmyślała, kto zasługuje na to miano. W końcu uznała, że najpotężniejsze jest słońce.
 Udała się w długą wędrówkę do jego pałacu, stanęła przed nim i oślepiona jego majestatem zapytała,
czy zechce wziąć ślub z jej córką. Słońce oburzyło się tak bezczelną prośbą.
 I zaraz po tym –zostało zakryte przez chmury. Mysz zrozumiała,
że pomyliła się w wyborze najpotężniejszej istoty.
Chwilę po uświadomieniu sobie tego faktu ponownie udała się w podróż, tym razem do pałacu króla chmur.
 Król chmur zareagował na jej prośbę inaczej –niemal napęczniał z dumy i zaczął podkreślać swoją potęgę i
wszechmoc. Niedługo to jednak trwało. Po kilku minutach został całkowicie rozwiany przez wiatr.
Dla myszy oznaczało to kolejną wędrówkę –tym razem do pałacu króla wiatrów.
 Była bardzo zmęczona, ale to nie hamowało jej dążenia do znalezienia najpotężniejszej istoty na świecie.
Po długim czasie dotarła wycieńczona na miejsce. Król wiatrów pozwolił jej odpocząć i dopiero wtedy,
 gdy nabrała sił, zaczął z nią rozmawiać. Zachował się zupełnie inaczej niż słońce i chmura.
Powiedział szczerze, że mimo swej potęgi w żadnym wypadku nie jest najpotężniejszą istotą na świecie.
Mysz nie mogła w to uwierzyć, próbowała zaprzeczać, ale wiatr uśmiechnął się wtedy lekko i odparł,
że istnieje coś, co od stuleci opiera się jego niszczycielskiej sile –jest to zamek, który stoi na dalekim wzgórzu.
 Gdy mysz wydobrzała, zabrał ją tam i zostawił, sugerując, by porozmawiała właśnie z zamkiem,
gdyż to on jest najpotężniejszy na świecie. Mysz posłuchała wiatru, mając nadzieję, że stoi przed celem,
do którego tak usilnie zdążała. Zamek był stary, ślepy i gdy usłyszał prośbę myszy, odparł od razu:
 Drogi wędrowcze, nie mam pojęcia, kim jesteś, ale bardzo mi schlebia twoja prośba.
Ja niestety również muszę cię rozczarować. Nie jestem najpotężniejszy na świecie.

Mysz oniemiała. Ogarnęła ją fala rozczarowania i zniechęcenia.

 Jak to możliwe? Nawet wiatr nie może cię zniszczyć!
 Nie wierzę, że istnieje siła, która jest w stanie tego dokonać!...
 A jednak istnieje, wędrowcze.
 Nie wierzę...
 A zatem spójrz –rzekł zamek i wskazał jedną ze swoich ścian, a konkretnie dolną część tej ściany,
graniczącą z ziemią. Widniała tam mała dziura. –W tej dziurce żyją myszy.
One nieustannie podgryzają moje fundamenty.
Cóż, za jakiś czas przestanę istnieć... Jeśli szukasz kogoś potężniejszego ode mnie, udaj się do nich...


(zasłyszane )

42- Nie oszukuj ludzi z cienką skórą...


"Nie oszukuj ludzi z cienką skórą. Kłamstwo ich rani, a szczególnie - bezsensowne kłamstwo. Ostre słowa tną jak brudny nóż - zarażając tkankę wewnętrzną. Z powodu tępych słów tkanka boleśnie pęka. Z czasem nieco się zabliźnia, ale nie goi się nigdy do końca. Człowiek niby jeszcze jest obok, ale już został zainfekowany kłamstwem. Jego odejście jest tylko kwestią czasu. Kłamstwo - to choroba, która została mu narzucona. Przez ciebie. Śmiertelna choroba. Różnica polega jedynie na tym, jak długo będzie żył w twoim pobliżu, kiedy ta choroba go tobie odbierze. A ty odbierzesz go sobie. Nigdy nie oszukuj ludzi z cienką skórą.
Wciąż nazywam ich ludźmi".

K.Sultanowa

czwartek, 18 czerwca 2015

41- Dwaj podróżni


Dwaj podróżni spotkali się u rozstajnych dróg. Pierwszy zgięty pod ciężarem bagażu, drugi – idący z pustymi rękami.
- Coś ty sobie wrzucił na grzbiet, ze ledwo idziesz? – zapytał ten drugi.
- Brzemię życia, - odparł pierwszy z wyrzutem. – Cóż jeszcze może nieść człowiek?
- Tylko to, co sobie sam wybierze.
- A ty jaki bagaż sobie wybrałeś?
- Wybrałem cały ten świat.
- Coś nie widzę tego ciężaru, a i plecy masz proste.
- Bo ciężko nieść tylko własne brzemię. Cały świat zaś mieści się w dłoniach.


Po Pierwsze Ludzie

40- Prawdziwe współczucie




Pewnego człowieka spotkało nieszczęście – wpadł do bagna i zaczął szlochać w poczuciu beznadziejności. 

Zbiegli się dobrzy ludzie, aby go wesprzeć, ubolewać wraz z nim i współczuć  mu szczerze. Usiedli obok człowieka w bagnie i też zaczęli szlochać.
„Jacy z nich dobrzy ludzie, jak się o mnie martwią” - pomyślał człowiek i szlochał coraz głośniej. Bagno, do którego wpadł, powiększało się od jego łez i od łez innych dobrych ludzi. 

Człowiek zapadał się coraz bardziej.
 Nagle pojawił się jakiś obcy. 
Nie był podobny do pozostałych, a gdy zobaczył, w jakiej ciężkiej sytuacji znalazł się człowiek w bagnie, powiedział stanowczo:
- Przestań ryczeć! Chcesz utonąć czy się wydostać? Złap lepiej linę, którą ci rzucam, trzymaj się mocno i przebieraj nogami, to może wspólnymi siłami wyciągniemy cię z tego bagna.
Tonący nie zrozumiał tej troski o jego życie i uznał owo zachowanie za bezczelność, za całkowity brak współczucia.

 Zdenerwował się i pogonił obcego, oskarżając go o obojętność, nieznajomość sytuacji, bezduszność i okrucieństwo. Obcy odszedł, przywiązując linę do pobliskiego drzewa.

Mijał czas. Łzy człowieka oraz jego współczujących przyjaciół lały się strumieniami, a bagno się powiększało. Gdy podeszło człowiekowi do gardła, chęć życia stała się silniejsza od chęci rozczulania się nad sobą.

 Człowiekowi nie pozostało nic innego, jak złapać linę przywiązaną do drzewa. Wiele wysiłku i czasu kosztowało go wydostanie się na brzeg, ale w końcu człowiek wylazł z bagna.

Wówczas obstąpili go wszyscy współczujący i zaczęli płakać ze szczęścia, że mu się udało…

38- Kobieta i Rozum...



Kobieta i Rozum

Kobieta: O Boże! ON odchodzi, odchodzi, odchodzi ode mnie!!! (płacze)
Rozum: Myśl pozytywnie, myśl pozytywnie…
Kobieta: Jakie, idioto, pozytywnie!!! Rzeczy pakuje, świnia…
Rozum: Przestań ryczeć! Uśmiechaj się! Uśmiechaj się tajemniczo… Nie machaj rękami, kretynko, co ty – wiatrak jesteś???
Kobieta: Świnia, zamyka walizkę… Prawdziwy mężczyzna gdy odchodzi, to zabiera tylko szczoteczkę do zębów, a ten cham spakował wszystkie swoje koszule… (płacze)
Rozum: Uśmiechaj się!!!

Kobieta: Może powinnam mu się rzucić na szyję?
Rozum: Idiotka!
Kobieta: Może powinnam paść przed nim na kolana?
Rozum: Kretynka!
Kobieta: A może go teges…
Rozum: Co: „teges”?
Kobieta: Patelnią po łbie… znienacka…
Rozum: ?
Kobieta: Będę go potem, bidulka rannego, karmić rosołkiem… Ze dwa miesiące da się jakoś przeciągnąć… Może się przyzwyczai i nie odejdzie…
Rozum: Ale to kryminał przecież… A jak się ręka omsknie? Babsko z ciebie silne… zabijesz człowieka, pójdziesz siedzieć!
Kobieta: No to co mam, do cholery, zrobić??? Mów, jak taki mądry jesteś!!!
Rozum: Uśmiechaj się!!! Szczerzej, kochana, bardziej pozytywnie!

Kobieta: Ale co w tym pozytywnego??? Zostanę saaaamaaaaaaaaaaaaa! (płacze)
Rozum: Uśmiech!!! Po pierwsze: nie sama, tylko wolna – wolna kobieta…
Kobieta: A na cholerę mi twoja wolność???
Rozum: Uśmiech!!! Wolność jest piękna – będziesz miała czas dla siebie, na swoje potrzeby!
Kobieta: Po co? (smarka nos)
Rozum: Po to! Pójdziesz na kurs brazylijskiego – zawsze marzyłaś, żeby oglądać seriale w oryginale. Zaczniesz grać na perkusji, przecież chciałaś!
Kobieta: Czasu nie było…
Rozum: Sama będziesz się rządzić swoimi pieniędzmi, bez kupowania tych durnych amerykańskich wędek i ciągłych napraw zdechłego auta!
Kobieta: Kupię sobie torebkę od Prady i buty… tamte… z kokardkami… (ociera łzy)
Rozum: Z tym chłopakiem z działu technicznego pójdziesz na kolację – już ci trzy razy proponował…
Kobieta (uśmiecha się): Tak…
Rozum: Żadnego prania, żadnego gotowania…
Kobieta: Leżeć i pachnieć… Na wycieczkę sobie pojadę… z koleżankami się spotkam…
Rozum: A mówiłaś, że nic pozytywnego nie widzisz…

Kobieta: Ale super życie mnie czeka! (uśmiecha się – szczerze)… Aaaaaaa!!!
Rozum: O co chodzi???
Kobieta: Stoi na kolanach z walizką i całuje mnie po nogach! Mówi, że nigdzie takiej nie znajdzie… Przeprasza… Chce zostać!!!
Rozum: !!!
Kobieta: A co z wolnością? (płacze) Grą na perkusji?? Torebka, buty, kokardki??? (szlocha) Chłopak z technicznego?…
Rozum: Myśl pozytywnie, myśl pozytywnie…

37- O drwalu, którego była sprawa




"Bardzo dawno temu w pewnym mieście ludzie stracili zdolność uśmiechania się.
Zapewniam was, że to było bardzo straszne, o wiele straszniejsze, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Nikt nie wiedział, skąd się wzięła ta tajemnicza choroba. Lokalni naukowcy i geniusze medycyny starali się zgłębić jej genezę.
- Prawdopodobnie to ma związek z żołądkiem, - twierdził doktor Rycyna.
- Nie, to niemożliwe. Ta choroba wygląda na jakąś odmianę grypy, - protestował doktor Kaszel.
- Bzdura! – kategorycznie stwierdził profesor Antybiotyk.
Tymczasem choroba rozprzestrzeniała się w zawrotnym tempie. Ludzie zapomnieli o słońcu, o przyjaciołach, a na ulicach miasta zamiast przyjaznych i życzliwych słów, słychać było:
- Nie twoja sprawa! Nic ci do tego! Idź swoją drogą!
Tak się akurat złożyło, że w tym trudnym dla miasta czasie, pojawił się Drwal. Gdy zbliżał się do miasta, zobaczył człowieka, który wpadł do rzeki i najwyraźniej zamierzał utonąć.
- Zaraz ci pomogę! – krzyknął Drwal, biegnąc w kierunku brzegu.
- Nie twoja sprawa! – ponuro wymamrotał tonący i skrył się pod wodą.
Drwal wyciągnął człowieka na brzeg.
- Czego się kłócisz, gdy cię chcą ratować??? O mały włos byś utonął!
- A skąd miałem wiedzieć, że mówisz poważnie? My tu nie mamy w zwyczaju ratowania kogokolwiek…
Drwal wzruszył ramionami i ruszył do miasta.
- Na jednej z ulic ujrzał tłum ludzi. Pośrodku mały staruszek próbował postawić na koła przewrócony wóz.
- Pomogę ci, dziadku! – krzyknął Drwal. – Sam nie dasz rady!
- Nie twoja sprawa, - warknął staruszek.
- Aleś hardy! – uśmiechnął się Drwal. – Siły mam trochę więcej od ciebie, ale we dwóch też rady nie damy – ludzie pomogą. Zobacz, ilu ich tu jest!
Gdy Drwal spojrzał na ludzi – zaczęli się rozchodzić. Ci, co byli z tyłu, odwrócili się i odeszli, ale tym z przodu już tak łatwo się nie udało wywinąć, więc chciał-niechciał pomogli Drwalowi i staruszkowi.
Wkrótce w miasteczku o niczym innym się nie mówiło, jak tylko o młodym Drwalu. Ludzie powiadali, że wtrąca się do wszystkiego, troszczy się o każdego i twierdzi, że to też jego sprawa… Początkowo kwitowano to uśmiechem (a był to pierwszy uśmiech, jaki pojawił się w miasteczku od początku epidemii), później zaś wielu postanowiło dołączyć do Drwala, bo to był wesoły chłopak i robił fajne rzeczy.
Pewnego dnia rano, profesor Antybiotyk wyjrzał przez okno i wyraz „bzdura” ugrzązł mu w gardle, zobaczył bowiem na ulicy setki uśmiechniętych twarzy. Ponieważ jednak walka z epidemią została ujęta w planach pracy profesora na cały rok, to profesor postanowił zignorować fakty. I już miał powiedzieć „nie moja sprawa”, gdy powstrzymał go Drwal:
- Niech pan nigdy więcej nie wypowiada tych słów, profesorze. Przecież to one są źródłem epidemii, jej przyczyną, której pan tak długo szukał.
I tak epidemia została stłumiona. Gdy tylko mieszkańcy miasteczka wyrzucili ze swojego słownika zdanie „nie moja sprawa” – wrócił do nich uśmiech, wróciło dobre samopoczucie i wesołość. Drwal zaś wrócił w góry, bo miał tam masę pracy".


 Feliks Kriwin. Przekład I.Z.

36- Tak ci zważą- jak i ty ważysz....



Rolnik od wielu lat dostarczał piekarzowi masło, codziennie 1 kilogram. Pewnego dnia piekarz z ciekawości postanowił zważyć masło, aby sprawdzić czy aby na pewno jest równo kilogram, czy rolnik go nie oszukuje.
Po położeniu masła na wadze okazało się, że nie waży ono kilograma. Wzburzony piekarz postanowił nie odpuścić rolnikowi i zaciągnął go do sądu.
Sędzia wysłuchał piekarza, następnie zaczął wypytywać rolnika o to czy i jak waży masło...
- mam wagę, ale jest to dość proste i prymitywne urządzenie, nawet odważników nie mam-powiedział rolnik
- jak więc ważysz masło? - zapytał sędzia
- codziennie kupuję od piekarza 1 kilogram chleba, kładę go na szalkę wagi, a na drugą masło, jeśli coś jest winne... to chyba ten chleb...
Dostajemy to co dajemy. Niezależnie od tego jak kuszące jest, aby dać mniej, oszukać, pominąć, uszczknąć... nie warto. Nie warto z dwóch powodów, 1. bo nasze zaangażowanie, NASZE DANE 100% zawsze wraca (nie zawsze z tego samego źródła, ale ZAWSZE wraca), 2.bo nic nie zastąpi świadomości uczciwości i bycia wiernym swoim zasadom...

35- Kim jesteś


 "- Mistrzu, mówiłeś, że jeśli dowiem się kim jestem, to posiądę mądrość, ale jak mam to zrobić?
 - Zacznij od odebrania innym ludziom prawa do decydowania kim jesteś.
- Jak to?
 - Ktoś powie ci, że jesteś złym człowiekiem, a ty mu uwierzysz i poczujesz się rozgoryczony.
Ktoś inny powie ci, że jesteś dobrym człowiekiem i to cię ucieszy.
Chwalą cię albo ganią, wierzą ci albo cię zdradzają.
Dopóki inni mają prawo decydowania kim jesteś albo jaki jesteś – nie odnajdziesz siebie.
 Zabierz im to prawo".

 Lao Tzu

34- Dobrzy i źli...



"Był sobie człowiek, który wędrował od miasta do miasta i szukał dobrych ludzi. W jednym zatrzymywał się dłużej, w innych już po kilku godzinach wiedział, że to nie to i że na pewno musi szukać dalej. – Ludzie tutaj są źli, zimni, przebiegli i niesympatyczni - mówił i wyruszał na dalsze poszukiwania. Kiedyś przybył do miasta, o którym słyszał od dawna.
– Tak, to tutaj znajdę szczęście – myślał. Ludzie stąd są prawdziwymi aniołami. Tutaj osiądę, moja wędrówka dobiegła kresu. Wynajął piękne, słoneczne mieszkanie na poddaszu i rozkoszował się szczęściem. Któregoś dnia ktoś skradł mu rower. Jego złość, żal i frustracja nie miały końca. – Nawet tutaj? W mieście, które miało okazać się rajem? Nawet tutaj są źli ludzie? Złodzieje, oszuści, kłamcy. Obiecywali, że tu zaznam szczęścia – płakał, krzyczał i rzucał talerzami. Kiedy się w końcu uspokoił, ktoś zapukał do jego drzwi.
- Ma pan świetny rower, ale zauważyłem, że brakuje powietrza w oponach. Dopompowałem je i przejechałem się wokół parku, żeby sprawdzić, czy dobrze jeździ – powiedział młody mężczyzna. Kiedy mój bohater wyjrzał przez okno, zobaczył, że rower aż lśni. Chłopak nie tylko dopompował opony, ale również go wypolerował.
Nie oceniaj za szybko. Nie wściekaj się, daj czas światu i sobie.
I nie noś w sobie goryczy z poprzednich miejsc, związków, sytuacji. To już było, teraz staje się nowe, tylko daj temu szanse !"
[Autor nieznany]

33- Zbyt mało czasu....


„Człowiek wmówił sobie, że ma za krótkie życie, w związku z czym zwykł się tłumaczyć ustawicznym brakiem czasu. Tylko, powiedzmy, gdyby żył dwa razy dłużej, miałby go więcej?
Wątpię.
Jeśliby komuś udało się skonstruować zegar, który odmierzałby człowiekowi czas zmarnowany, pusty, i czas pełny, poświęcony jakiemuś pożytkowi, choćby własnemu, okazałoby się, że większość życia zmarnował.
Więc może i tak życie dane jest nam w nadmiarze.”

[W. Myśliwski ]

32- Ograniczenia...



Była sobie kaczka, która zniosła 4 jajka. Kiedy je wysiadywała przyszedł lis, rzucił się na gniazdo i zabił ją. Ale nie wiadomo z jakiego powodu nie zjadł jajek, które pozostały w gnieździe.

Przechodząc tamtędy, pewna kwoka zauważyła porzucone gniazdo. Posłuszna swemu instynktowi usadowiła się na jajkach, aby je wysiedzieć.
Wkrótce wykluły się kaczątka, które oczywiście wzięły kurę za swoją matkę i poszły za nią gęsiego. Kwoka zadowolona ze swego potomstwa udała się z nimi do folwarku.
Każdego ranka kiedy zapiał kogut mama kura grzebała w ziemi, a jej potomstwo próbowało ją naśladować. Kiedy nie udawało im się wydobyć z ziemi ani jednej dżdżownicy, mama zaopatrywała w pożywienie wszystkie kaczątka, dzieląc każdą dżdżownicę na kawałeczki i wkładając swoim dzieciom jedzenie do dziobków.
Tak, jak często bywało, tak i tego dnia kura wyszła na spacer ze swoimi pociechami poza folwark. Jej kaczątka posłusznie szły za nią.
Nagle, gdy znalazły się przy jeziorze kaczuszki wskoczyły do wody i za nurkowały, na co zrozpaczona mama gdakała prosząc je, aby wyszły na brzeg. Podczas gdy kaczątka radośnie pływały i pluskały się, mama skakała i płakała pełna obaw, że się utopią.

Kogut zwabiony krzykami kury przyszedł zobaczyć, co się dzieje.
- Młodym nie można ufać – wydał osąd.
– Są nierozważni.
Jedna z kaczuszek słysząc, co mówi kogut podpłynęła do brzegu i powiedziała:
- Nie czyńcie nas winnymi za wasze własne ograniczenia.



Jakie są Twoje ograniczenia w codziennym życiu?

Dobrze jest od czasu do czasu "zaktualizować dane", czyli spojrzeć na wszystko bez filtra przyzwyczajeń i tendencji.

31- Brzydal...



"Każdy mieszkaniec naszego bloku wiedział, jak brzydki był nasz podwórkowy kot. Nazywaliśmy go Brzydal.
Brzydki kot miał tylko jedno oko. Po tej samej stronie, po której brakowało oka – brakowało również ucha, a jego lewa łapa, niegdyś złamana, zrosła się pod dziwnym kątem, przez co miało się wrażenie, że kot cały czas zamierza skręcić w lewo. Od niepamiętnych czasów nie miał też ogona. Pozostał tylko mały kikut, który cały czas drgał.
Każdy, kto choć raz spojrzał na brzydkiego kota, wygłaszał tę samą kwestię:
- Jaki brzydki kot!
Dzieci miały zakaz dotykania go. Dorośli rzucali w niego butelkami i kamieniami, żeby odpędzić kota jak najdalej i polewali go ze szlauchu zimną wodą, gdy próbował dostać się na klatkę schodową. Czasem przytrzaskiwali mu łapę w drzwiach, by zapamiętał, że nie wolno wpraszać się tam, gdzie jest ciepło i sucho. Tam, gdzie mieszkają "ludzie".

To było niesamowite, ale Brzydal zawsze reagował tak samo. Gdy polewano go szlauchem – pokornie stał i mókł, dopóki oprawcy nie znudziła się ta zabawa. Gdy czymś w niego rzucano – ocierał się o nogi, jak gdyby prosił o wybaczenie. Gdy widział dzieci – pędził do nich na złamanie karku, ocierał się głową o ręce i głośno mruczał, prosząc o atencję. Gdy ktokolwiek brał go na ręce – natychmiast zaczynał ssać rąbek kołnierzyka, guzik albo cokolwiek innego, do czego potrafił dosięgnąć.

Pewnego razu Brzydala dopadły psy sąsiadów. Usłyszałam przez okno szczekanie i komendy „bierz”, a potem straszny krzyk kota, rozpaczliwe błaganie o pomoc. Wyskoczyłam z domu i dobiegłam do Brzydala. Leżał na ziemi, okrutnie poszarpany, pokrwawiony i umierający. Zwinął się w kłębek, dygocąc ze strachu i bólu. Jego plecy, łapy, tylna część tułowia całkowicie straciły swój naturalny kształt. Jego smutne życie dobiegało kresu. Biedak cicho płakał z pokorą.

Gdy niosłam go do domu, charczał i dusił się. Biegłam z nim i najbardziej bałam się, że zaszkodzę mu jeszcze bardziej. A Brzydal w tym czasie usiłował ssać moje ucho…

Zatrzymałam się i łkając, przycisnęłam do siebie drżące ciałko. Kot dotknął łbem mojej dłoni, jego złote oko spojrzało mi w twarz i nagle usłyszałam… mruczenie. Nawet cierpiąc tak bardzo, kot prosił tylko o jedno – o odrobinę miłości… A może – o odrobinę współczucia… I wówczas zrozumiałam, że mam do czynienia z najbardziej kochającym stworzeniem ze wszystkich, jakie spotkałam w swoim życiu. Najbardziej kochającym i najpiękniejszym. Patrzył na mnie, przekonany, że będę potrafiła zmniejszyć jego ból.

Brzydal umarł w moich ramionach zanim doszłam do mieszkania, a ja długo siedziałam na schodach i trzymałam go na kolanach.

Później wielokrotnie myślałam o tym, w jaki sposób jeden nieszczęsny koci kaleka zmienił moje wyobrażenie o tym, czym jest prawdziwa czystość ducha, wierna i bezgraniczna miłość. Brzydal przekazał mi najważniejsze przesłania o wiele trafniej, niż tysiące ksiąg, wykładów czy dyskusji…"




@Po Pierwsze Ludzie

30- Półprawda





"Kupił Głupiec na targu Prawdę. Kupił bardzo korzystnie – bez dwóch zdań.
Zapłacił za nią trzema głupimi pytaniami i jeszcze otrzymał dwa kuksańce reszty.
 I poszedł sobie. Zaraz, zaraz – łatwo powiedzieć – poszedł sobie! Nie tak znowu lekko się chodzi z Prawdą
 – kto próbował, ten wie. Prawda jest wielka. Prawda jest ciężka. Jechać się na niej nie da, a nieść na grzbiecie
 – to daleko nie zajdziesz. Ciągnie Głupiec swoją Prawdę, stęka, męczy się, poci. Wyrzucić żal, było nie było
 – zapłacone.
Dotarł ledwo żywy do domu.
- Gdzieś ty się, Głupcze, podziewał? – napadła na niego żona.
Głupiec jął tłumaczyć co i jak, ale jednego nie potrafił objaśnić: po co mu ta Prawda i jak z niej korzystać?
Leży sobie Prawda pośrodku ulicy, nie mieści się w żadne drzwi, a Głupiec z żoną się naradzają
– co z nią zrobić, do czego by tu się mogła w gospodarstwie nadać… Gadali, dumali – nic nie uradzili.
Nawet nie ma gdzie Prawdy postawić. Nic z tą Prawdą zrobić się nie da. Nie ma się dokąd z nią podziać.
- Idź, - mówi żona do Głupca, - sprzedaj swoją Prawdę. Wiele nie proś: ile dadzą tyle bierz.
 I tak nie ma z niej żadnego pożytku.
Przywlókł się Głupiec z powrotem na targ. Stanął pośrodku i wrzeszczy:
- Prawda! Prawda! Komu Prawdę, komu, bo idę do domu!
Wrzeszczy tak Głupiec, a chętnych na Prawdę brak.
- Hej, ludzie! – krzyczy Głupiec. – Bierzcie Prawdę – tanio sprzedam!
- Nie chcemy! – mówią ludzie. – Po nic nam twoja Prawda. Mamy swoją, nie kupną.
Wreszcie podszedł do Głupca handlarz, pokręcił się wokół Prawdy, pomacał i powiada:
- Co, chłopcze, Prawdę sprzedajesz? Drogo chcesz?
- Tanio, całkiem tanio! – ucieszył się Głupiec. – Oddam za dziękuję.
- Za dziękuję? – zdziwił się handlarz. – Jak dla mnie to za drogo.
Ale się zaraz zjawił drugi handlarz i też się zaczął targować.
 Targowali się handlarze, przymierzali i wreszcie postanowili kupić jedną Prawdę na spółkę.
Podzielili Prawdę na dwie części. Wyszły z tego dwie półprawdy, a każda lżejsza i wygodniejsza od całej.
 Śliczne te półprawdy, gładziutkie takie, aż ludzi zawiść wzięła. Inni handlarze też zaczęli sobie półprawdy szykować.
Rżną ludzie Prawdę, robią sobie zapas półprawd. Teraz im dużo łatwiej ze sobą rozmawiać.
Kiedyś się mówiło „jesteś chamem”, a teraz można powiedzieć „masz trudny charakter”.
Podłego człowieka można nazwać nieszczęśliwym, oszusta – fantastą.
 Nawet naszego Głupca nikt teraz nie nazwie głupcem. Powiedzą o nim, że to „człowiek myślący inaczej”.


Tak się rżnie Prawdę!" F.Kriwin. Przekład I.Z.

29- Dwa życzenia




Były sobie dwa życzenia – życzenie otrzymywać, które nazywało się Chcę i życzenie obdarowywać, które nazywało się Mogę. Pewnego razu życzenia się pokłóciły o to, które jest ważniejsze i które może uczynić ludzi szczęśliwymi.

- Ja daję ludziom chęci, dzięki którym mogą oni wszystko otrzymać od życia: jedzenie, piękne przedmioty, dom, bogactwo. Wówczas ludzie chcą wciąż więcej i więcej. I z tego powodu stają się szczęśliwi. - powiedziało Chcę.
- Ja zaś daję ludziom pragnienie, by obdarowywać innych, nie myśleć o sobie, dzielić się z innymi jedzeniem, ubraniem, dachem nad głową i bogactwem. A ludzie są szczęśliwi, że niczego nie potrzebują, a mogą jedynie troszczyć się o innych. – powiedziało Mogę.


Ponieważ nie udało im się rozstrzygnąć sporu, oba życzenia postanowiły, że zamieszkają w najbliższym miasteczku oraz, że połową miasteczka rządzić będzie Chcę, a druga połową – Mogę. Czas zaś pokaże, które z nich uczyni ludzi szczęśliwymi.
I oto połowa miasteczka, pozostająca we władaniu Chcę, zaczęła rozkwitać. Mieszkańcy mieli ochotę więcej pracować, zarabiać więcej pieniędzy, robić większe zapasy jedzenia, kupować drogie piękne rzeczy, budować sobie wspaniałe domy. Jednak niektórzy mieli małe Chcę, a inni – ogromne. Ci, którzy mieli wielkie Chcę stawali się bogaci, a ludzie z małym Chcę stawali się biedni. Bogaci zaczęli wykorzystywać biednych: zatrudniali ich za grosze, wysiedlali do starych, walących się domów. Tak więc część mieszkańców kwitła, ale nawet wśród nich nie było ludzi szczęśliwych. Bogaci zaczęli zazdrościć sobie nawzajem, każdy myślał, jak wykiwać sąsiada i przejąć jego bogactwo. Chcę skapitulowało.

W drugiej połowie miasteczka, gdzie rządy sprawowało Mogę, początkowo wszystko szło bardzo prężnie. Ludzie zaczęli dzielić się z innymi tym, co mieli. Nie mając ochoty nic otrzymywać, pracowali na rzecz innych i oddawali wszystko. Dopóki nie zrozumieli, że nie mają już nic do oddania. Mieszkańcy połowy należącej do Mogę nie mieli już ani jedzenia, ani ubrania, ani dachu nad głową – szukając wciąż biorców darów, mieszkańcy Mogę oddali wszystko mieszkańcom Chcę.

Dwa życzenia ponownie się spotkały. Siedzą i myślą, co by tu zrobić.
- A może się połączymy? – spytało Mogę.
- Będziemy dawać ludziom dwa życzenia na raz, - powiedziało Chcę.
- Niech ludzie będą chcieli dostać, ale po to, by się podzielić, - chórem powiedziały Mogę i Chcę.
Minęło trochę czasu. W miasteczku wiele się zmieniło. Wszyscy tu pracują i otrzymują to, co niezbędne do życia. I troszczą się o siebie nawzajem, żeby nikomu niczego nie brakowało. Każdy oddaje innemu to, czego tamten potrzebuje. Nie jest to najczęściej ani ubranie, ani jedzenie, ani dach nad głową tylko ciepło, troska i miłość.


@PO Pierwsze Ludzie

środa, 17 czerwca 2015

27- Nasze ograniczenia.


W pewnym małym ogrodzie zoologicznym niedźwiedź był trzymany w ciasnej klatce, w której mógł zrobić tylko cztery kroki w jedną stronę, odwrócić się i zrobić cztery kroki z powrotem.
Miś chodził całymi dniami tam i z powrotem w swojej klatce.
Zwiedzający współczuli misiowi i uważali, że zwierzę byłoby szczęśliwe, gdyby mogło odzyskać wolność.
Z upływem czasu ogród zoologiczny się rozbudował i wszystkie zwierzęta zostały przeniesione na wielkie wybiegi. Było tam dużo zieleni, a na wybiegu dla niedźwiedzi był nawet basen.
Opiekun niedźwiedzi nie posiadał się z radości, wyobrażając sobie, jakie to będzie szczęście dla wielkiego misia, gdy zostanie wypuszczony na swoim nowym terenie.
I oto ten dzień nastał. Niedźwiedź został wprowadzony do maleńkiej klatki transportowej, w której jakimś cudem udawało mu się w czasie podróży robić swoje obowiązkowe cztery kroki w przód i cztery w tył.
Wreszcie niedźwiedź znalazł się na swoim ogromnym wybiegu, rozejrzał się, a następnie ostrożnie wykonał jeden krok, drugi, trzeci, czwarty… i… odwrócił się i znów zrobił cztery kroki.
Biedny miś nigdy nie zrozumiał, że pręty klatki, ograniczające swobodę ruchów, pozostały tylko w jego głowie. Te pręty w pamięci zwierzęcia okazały się trwalsze od realnych ograniczeń.
Do tej pory niedźwiedź porusza się na wybiegu tylko na odległość czterech kroków.


@Po pierwsze Ludzie


wtorek, 16 czerwca 2015

26- Unikaj pesymistów...


Unikaj pesymistów! Tych, którzy pewnego razu się urodzili, a teraz przez całe swoje świadome życie umierają… umierają… umierają…
Jeśli pesymista jest do kompletu fatalistą, to będziesz musiał wraz z nim wyprawiać ciągłe stypy z powodu jego pierwszej albo ostatniej miłości, opłakiwać wraz z nim jego zaprzepaszczone talenty i niezrealizowane możliwości.
Będzie cię uporczywie prześladować poczucie winy za to, że kochasz życie, a życie kocha ciebie, albowiem tak być nie powinno –
przecież z ich punktu widzenia człowiek przychodzi na świat wyłącznie po to, by umrzeć, zaś miłość nie przynosi niczego prócz cierpienia i rozczarowań. Tacy ludzie uparcie żyją przeszłością, nie zauważając teraźniejszości i nawet gdy zdarzy się coś dobrego i ważnego, czekają, aż to zdarzenie przejdzie z teraźniejszości do przeszłości, by później do woli skamleć na ten temat. Ponadto potrafią w perfekcyjny sposób rozbabrywać swoje stare rany, prawdopodobnie jest to dla nich sposób na regulowanie natężenia własnego pesymizmu.
Życie z takim człowiekiem podobne jest do czarno-białego filmu, do starej fotografii w sepii ze zniszczonego życiem albumu.
Twoja przyszłość, która się jeszcze nie wydarzyła, będzie ciągle śmierdziała naftaliną i walidolem.
Twoje uczucia i emocje pokryją się pajęczyną i kurzem.
Unikaj pesymistów… Nawet jeśli życie ich kocha, to najprawdopodobniej kocha ich bez wzajemności.


@Po pierwsze Ludzie

25- Bezsens obrażania się...




Dorosły człowiek jest zdolny do obrażania się tak samo, jak trzyletnie dziecko. Najciekawsze jest jednak to, że w stanie obrażonym człowiek dorosły jest najbardziej podobny właśnie do trzyletniego dziecka: czeka na przeprosiny i żąda „sprawiedliwości”, chce, aby się przed nim pokajać i oddać mu wszelkie honory, by jego urażone ego dało radę zniżyć się do wybaczenia „winnemu”. A jeśli, nie daj Bóg, te umizgi i honory będą nieco tańsze, niż wymaga nasze trzyletnie dziecko w ciele dorosłego człowieka, zostaną one wówczas odebrane jako poniżająca żałosna jałmużna. Jakże to tak! Przecież uraza jest taka wielka! Więc i danina rekompensacyjna musi być odpowiednio wielka! Uraza – to jeszcze jeden stan pasywnej ofiary okoliczności, która została niesłusznie skrzywdzona, niesprawiedliwie potraktowana. Ofiary, która niczego nie jest w stanie w swojej sytuacji zmienić, ale może cichutko skamleć lub głośno jazgotać w samotności w oczekiwaniu, aż jakimś cudem świat padnie jej do stóp, błagając cierpiętnicę o wybaczenie. Potem, gdy już ofiara zaspokoi tym aktem własną chorą samoocenę, być może będzie ona wreszcie gotowa, by wielkodusznie wybaczyć krzywdzicielowi. Następnie przyjmie od niego – albo może nawet od samego Stwórcy – wszelkie najbardziej wyszukane dary za swoje cierpienia, za męki, które znosiła za sprawą „złego winowajcy”.....

Powodem do obrazy są nasze nierealistyczne oczekiwania, których nikt z jakiegoś powodu nie chce spełnić. W rezultacie, obrażalskiemu człowiekowi pozostaje jedynie obrażać się i czekać na złotą rybkę, która zmaterializuje się w jego wannie i spełni jego życzenia. Do samodzielnej realizacji własnych życzeń, obrażalski człowiek jest wciąż zbyt mały i zbyt żałosny.

W skrajnym stadium obrazy „winowajca”, zanim poprosi o wybaczenie, musi nie tylko przeprosić, ale także się poniżyć, a nawet w jakiś „adekwatny” sposób ucierpieć, znosząc niezbędną dla tego procesu chłostę, która - zdaniem ofiary - odkupi jej „święte” męki. Z reguły, im bardziej ofiara bredzi i żąda rekompensaty, tym bardziej wpędza siebie w urazę, tym bardziej nierealne żądania ma wobec „winowajcy” i tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że w ogóle ktoś ją przeprosi w jakiejkolwiek formie… A nawet jeśli przeprosi, to tych przeprosin będzie wciąż mało, by zmyć doznane krzywdy. Ofiara wchodzi w rolę „świętego męczennika”, „bojownika o wolność i prawdę” i rozpoczyna dobijanie samej siebie w sposób najbardziej rozwalający: „spójrz, co mi robisz”.

Jeśli obrażona ofiara ma 3 lata to zdarza jej się „przypadkowo” przewrócić w kałuży, by otrzymać atencję otoczenia. A gdy ofiara jest starsza, to litość ją poniża i ofiara domaga się uznania. W tym celu pokazuje wszystkim, jak bardzo realna i wielka jest jej uraza. Zdarza się, że rozbija najcenniejszy talerz ze swojej kolekcji o własną głowę…

Niestety, ani sławy ani uznania ofiara nie otrzymuje. Co najwyżej – litość, politowanie, a najczęściej – ironię i irytację. Wychodzi na to, że obrażanie się nie tylko nie ma sensu, ale jest wręcz szkodliwe. Tym niemniej robimy to wciąż od nowa. Znów i znów mamy nadzieję, że za pomocą tej manipulacji osiągniemy swój cel.

Obrażanie się – to manipulacja. Po prostu, każdy pragnie uwagi i miłości – jak małe dziecko. Dzieci jednak są mądrzejsze. Dziecko, by otrzymać to czego pragnie, obraża się w sposób zamierzony. Maluch do dwóch lat – jeśli dostrzega, że jego obraza pozostaje niezauważona, jest zdolny do zmiany swojego zachowania. Z czasem ten manewr wchodzi w krew. Dorosłe dziecko, obrażając się, traktuje samego siebie bardzo poważnie. Jest to wciąż ta sama manipulacja, ale człowiek dorosły nie potrafi jej zatrzymać i zmienić zachowania, bowiem stało się to w ciągu tych lat nawykiem i działa automatycznie.


@Po Pierwsze Ludzie

24- Zacznij od przemiany...


"W czasie lodowatej, zimowej nocy lama buddyjski znalazł na progu swych drzwi zziębniętą, prawie nieżywą z zimna myszkę. Podniósł myszkę, ogrzał, pożywił, a potem poprosił, by została i dotrzymywała mu towarzystwa. Od tego momentu życie myszki stało się przyjemne. Mimo tego jednak, zwierzątko nie wyglądało na szczęśliwe. Lama martwił się.
- Co ci jest mały przyjacielu? - pytał.
- Jesteś bardzo dobry dla mnie i wszystko w twoim domu jest dla mnie dobre, za wyjątkiem tego kota...
Lama uśmiechnął się. Nie pomyślał o kocie, zwierzęciu zbyt rozsądnym i zbyt dobrze odżywianym, by chciało mu się polować na myszy. Potem powiedział:
- Ten piękny kocur nie chce ci zrobić nic złego, mój przyjacielu! Nigdy nie wyrządziłby ci krzywdy! Nie musisz się go obawiać, zapewniam cię.
- Wierzę ci, ale to jest silniejsze ode mnie, - popłakiwała myszka. - Tak bardzo boję się kota! Twoja moc jest wielka. Zamień mnie w kota. Nie będę się już bała tej okropnej bestii.
Lama spokojnie pokiwał głową. Nie sądził, by był to dobry pomysł. Myszka jednak błagała go i w końcu zdecydował:
- Niech się stanie tak, jak sobie życzysz, mały przyjacielu!
I nagle myszka zmieniła się w wielkiego kota. Minęła noc, narodził się dzień i piękny kot wyszedł z pokoju lamy. Jednak gdy zobaczył tylko domowego kota, pobiegł ukryć się do pokoju lamy i wśliznął się pod łóżko.
- Co się dzieje, mały przyjacielu? - spytał lama zdumiony, - Chyba nie boisz się kota?
Kot-myszka zawstydziła się bardzo. I błagała:
- Zamień mnie proszę w psa, wielkiego psa o ostrych kłach, który głośno szczeka...
- Jeśli tego chcesz, zadowolę cię. Niech się tak stanie!
Gdy dzień dobiegł końca i zapalono lampy oliwne, wielki czarny pies wyszedł z pokoju lamy. Doszedł do progu domu i spotkał kota domowego, który wychodził z kuchni. Kot prawie zemdlał na widok psa. Pies zaś zląkł się jeszcze bardziej. Skomląc rozpaczliwie pobiegł schronić się do pokoju lamy. Mędrzec spojrzał na biednego, drżącego psa i powiedział:
- Co się dzieje? Spotkałeś innego psa?
Pies-myszka zawstydził się okropnie i poprosił:
- Zmień mnie w tygrysa, proszę cię, w wielkiego tygrysa!
Lama zadowolił go i następnego dnia ogromny tygrys o dzikich oczach wyszedł z pokoju lamy. Tygrys chodził po całym domu, strasząc wszystkich, potem wyszedł do ogrodu. Tam spotkał kota, wychodzącego z kuchni. Gdy ten zobaczył tygrysa, skoczył wystraszony i wdrapał się na drzewo, i zamknąwszy oczy mówił:
- Jestem nieżywym kotem!
Tygrys zobaczywszy kota, zawył okropnie i uciekł jeszcze szybciej niż kot do domu, by schronić się w kącie pokoju lamy.
- Co za straszliwe zwierzę zobaczyłeś? - spytał lama.
- Ja... boję się... kota! - wyszeptał tygrys, trzęsąc się jak galareta.
Lama wybuchnął śmiechem.
- Teraz rozumiesz mały przyjacielu, że powierzchowność jest niczym. Na zewnątrz masz wygląd strasznego tygrysa, ale boisz się kota, gdyż twoje serce pozostało sercem myszki.

Wszelkie zmiany trzeba zawsze zaczynać od przemiany serca".

 Willi Hoffsummer

23- Obowiązki kota



-Kot musi bronić człowieka przed roślinami doniczkowymi.
-Kot musi stale utrzymywać człowieka w dobrej kondycji, powodując, by się często ruszał i schylał zbierając długopisy, skarpetki, zapalniczki i inne drobne przedmioty.
-Kot musi mocno trzymać zębami długopis, gdy człowiek próbuje pisać.
-Kot musi stale przeprowadzać kontrolę i inwentaryzację w lodówce, nawet wtedy, gdy człowiek się temu sprzeciwia. Jeśli się sprzeciwia, to znaczy, że coś tam chowa i należy się tym zająć.
-Kot musi w nocy co godzinę sprawdzać czy pod kołdrą człowieka nie łazi jakaś żmija.
-Kot musi systematycznie trenować na wypadek niespodziewanego występu w cyrku. W tym celu kot musi od czasu do czasu urządzać skoki z karnisza na lampę, z lampy na zasłony oraz inne wskoki, przeskoki i przeloty.
-Kot musi pomagać człowiekowi w czynności słania łóżka, uważnie sprawdzając czy żaden przedmiot nie dostał się pod prześcieradło.
-Kot musi pamiętać, że sen dla człowieka to strata czasu, dlatego na widok śpiącego człowieka powinien natychmiast go obudzić, wskakując mu na brzuch, a jeszcze lepiej – na głowę.
-Kot musi odganiać od człowieka złe sny. Jeżeli kot zauważy, że człowiek w łóżku przewraca się z boku na bok – powinien wskoczyć mu na głowę i rozpocząć egzorcyzmy.
-Kot ma obowiązek każdego ranka przypominać człowiekowi, że „kto rano wstaje temu Pan Bóg daje” oraz że im wcześniej człowiek wstanie, tym więcej da mu Pan Bóg (i kotu też).
-Kot musi dzielić się z człowiekiem wszystkim, co posiada. Ma obowiązek stałego oddawania mu części swojej sierści i wywalania z miseczki połowy jedzenia.
-Kot ma obowiązek śpiewania, żeby dostarczać człowiekowi radość. Nawet, jeśli piosenka jest smętna.
-Kot musi sprawdzać dlaczego ktoś nie domknął szafy albo szuflady.
-Kot musi wiedzieć, co znajduje się we wszystkich pudełkach. Musi osobiście przekonać się, że są tam rzeczy bezpieczne i prawidłowo ułożone.
-Kot ma obowiązek podczas snu człowieka, zagłuszać wszystkie dźwięki, głośno mrucząc mu do ucha.
-Kot musi wysypiać się za człowieka, wszystkich jego krewnych, przyjaciół i sąsiadów razem wziętych."

22- Żebrak mówiący prawdę



"Pewnego razu żebrak zawitał do domu starca, a starzec ugościł go i przenocował.
- Kim jesteś, biedny człowieku? – zapytał stary gospodarz.
- Jestem człowiekiem, który mówi prawdę, dlatego wszyscy mnie przepędzają kijami, - odparł przybysz.
- To dziwne, – powiedział starzec.
Rano stary człowiek przygotował najlepsze odzienie, jakie posiadał, aby oddać je żebrakowi. Gdy szykował śniadanie, żebrak wstał z łózka i w świetle dnia zobaczył, że starzec ma tylko jedno oko, a cała jego twarz jest pokryta bliznami po oparzeniach.
- Ale jesteś brzydki! – szczerze wyznał gość. – Masz okropną twarz, mógłbyś nią straszyć niegrzeczne dzieci.
I starzec przegnał z domu żebraka, mówiąc mu:
- Nie możesz znaleźć sobie miejsca i każdy cię przegania, albowiem nie mówisz ludziom prawdy, a jedynie wytykasz im ich ułomności".

21- Listek i wróbel...



Był sobie listek. Pewnego razu silny wiatr zerwał go z drzewa i listek latał sobie raz do góry, raz na dół. Mały wróbelek, który dopiero w tym roku przyszedł na świat i niewiele jeszcze widział, zapytał:
- Dlaczego spadłeś z drzewa?
- Nie spadłem, po prostu znudziło mi się tkwić na drzewie, - odparł listek.
- A dokąd lecisz? – zapytał ciekawski wróbelek.
- Lecę dokąd zechcę. Jak zechcę, to polecę w górę, a jak zechcę – to w dół. Jestem wolnym listkiem.
Szczerze mówiąc, listek był zbyt dumny i próżny, by przyznać się, że nie umie latać i jest całkowicie podporządkowany podmuchom wiatru, choć może listek naprawdę myślał, że jest całkiem wolny i niezależny.
Kiedy wiatr trochę ucichł, a listek spadł do strumyka, wróbelek znów zapytał:
- Dlaczego przestałeś latać i wpadłeś do wody? Dokąd teraz zmierzasz?
- Nie wpadłem, - oburzył się listek, - po prostu znudziło mi się latanie i miałem ochotę popływać, a płynę sobie dokąd zechcę. Jestem wolnym listkiem i sam decyduję, co mam robić.
- A dlaczego nie płyniesz w innym kierunku? – dopytywał wróbelek.
- Ile razy mam ci tłumaczyć! Skoro tam nie płynę, to znaczy, że nie mam ochoty, przecież robię tylko to, na co mam ochotę, - powiedział z rozdrażnieniem listek i popłynął z prądem.
Po kilku dniach wróbelek już nauczył się latać i odbywał właśnie swój trzeci lot nad okolicą, gdy ponownie zobaczył ten listek. Co prawda, listek bardzo się zmienił i wróbelek z trudem go poznał.
- Cześć, listku! – zaświergotał wróbelek. – Dlaczego pożółkłeś, co ci zrobili?
- Nikt mi nic nie zrobił, po prostu miałem ochotę zmienić kolor na żółty, - powiedział listek.
Wróbelek uwierzył listkowi i od tamtej pory uważał liście za bardziej rozwinięte stworzenia, albowiem mogły one latać bez skrzydeł, pływać bez rąk i nóg, a nawet na życzenie zmieniać kolor.
Ale potem przyszła jesień i coraz częściej liście leciały z drzew, a wróbelek ani razu nie widział, żeby leciały pod wiatr. A kiedy wpadały do strumienia, to żaden nie płynął pod prąd, chyba że pchał je ostry porywisty wiatr. I ani razu nie zauważył, żeby jakiś listek pozostał zielony i „chciał” zachować swój kolor.
Wróbelek wydoroślał, nabrał doświadczenia i zmienił swój stosunek do liści, żyjących w iluzji, że kierują swoim życiem. Dowiedział się też, że są na świecie inne stworzenia, które uważają się za niezależne od niczego – ludzie. Ich zachowania i życie zależą od nagłych przypływów emocji, od chęci i życzeń, które przychodzą nie wiadomo skąd i niosą nie wiadomo dokąd. Nikt, z wyjątkiem nielicznych jednostek, nie próbuje się im przeciwstawić i tylko niektórzy zdołali nadać im kierunek.
W dodatku ludzie uważają innych ludzi, których wiatr życzeń i uczuć niesie w innym kierunku, za dziwnych. Wyłącznie dlatego, że ten kierunek nie jest taki sam, jak tamtych.
Wróbelek nigdy do końca nie pojął dlaczego tak jest. Dlaczego te ludzkie stwory, takie słabe, choć potencjalnie takie silne, pocieszają się bajką o swojej wyższości i wszechmocy, zamiast nauczyć się stawiać czoła porywom wiatru albo wręcz kierować nim. Przecież ludzie to istoty, które same mogą decydować, w jakim kierunku chcą zmierzać. Wróbelek doszedł do wniosku, że lepiej jest uznać, że wiatr może go znieść i zmienić obraną przez niego drogę, ale mieć możliwość mu się sprzeciwić, niż mówić, że wiatr nie ma nad tobą władzy i że zawsze lecisz tam, dokąd chcesz. Gdy tym czasem niesie cię w całkiem innym kierunku…


@Po pierwsze Ludzie


20- Ptak...



Ptak przyleciał nad ranem. Usiadł na parapecie i przechylił śmiesznie głowę.
- Cześć, - powiedział Człowiek.
- Cześć, - odpowiedział Ptak.

- O kurcze! – powiedział Człowiek. – Umiesz mówić! Dam ci trochę okruszków.
Ptak zjadł poczęstunek.
- Masz tu wodę, przegotowaną!
Ptak wypił z wdzięcznością.
- Zuch! Muszę teraz popracować, ale wieczorem koniecznie przyleć! – powiedział Człowiek.
Ptak odleciał, a Człowiek zaczął budować klatkę. „Ma piękne umaszczenie… I umie mówić! Znajomi padną z zawiści. Tylko muszę solidną klatkę zrobić, wzmocnioną, żeby się nie wydostał… Zrobię mu drążek w klatce. Niech sobie siedzi, śpiewa, zabawia gości. Jajka może z tego będą… pisklęta się sprzeda…” – myślał Człowiek w czasie pracy nad klatką. Odmierzał, dorobił zamek i wciąż zacierał ręce na myśl, że tak mu się poszczęściło. Do wieczora klatka była gotowa. Człowiek nasypał okruszki i wstawił wodę.
A Ptak nie przyleciał – ani wieczorem, ani rano. Nigdy. Przecież Ptaki dobrze wyczuwają, gdy ktoś szykuje dla nich klatkę.
- Cześć, - powiedział Inny Człowiek.
- Cześć, - odpowiedział Ptak.
- Jaki ty jesteś piękny! – zachwycił się Inny Człowiek.
- Ty też, - powiedział Ptak.
- Zaśpiewamy coś razem? – zaproponował Inny Człowiek.
I Ptak wraz z Innym Człowiekiem zaśpiewali.
- Chcesz, to nauczę cię latać? – zapytał Ptak.
- Pewnie! – powiedział człowiek i wskoczył na parapet.
Odlecieli razem, coraz wyżej i wyżej ku słońcu, bawiąc się w berka i trącając się nawzajem skrzydłami.
- Przylatuj zawsze, gdy będziesz miał ochotę, - powiedział Inny Człowiek, łapiąc oddech. – Okno będzie zawsze otwarte.
- Przylecę! – obiecał Ptak. – Nauczę cię wić gniazda. Chcesz?
- Pewnie! – powiedział Inny Człowiek i aż zmrużył oczy ze szczęścia.

@Po pierwsze Ludzie

19- Droga do morza...



W pewnej ubogiej wiosce przyszedł na świat chłopczyk. Spędzał swoje dni bezmyślnie, mechanicznie i monotonnie, podobnie jak pozostali mieszkańcy tej dogasającej osady, nie mając pomysłu, co robić z własnym życiem. Aż którejś nocy przyśniło mu się morze. Żaden z mieszkańców wioski ani razu nie widział morza, dlatego też nikt nie mógł potwierdzić chłopcu czy taka bezkresna woda istnieje naprawdę gdzieś na świecie.
Kiedy młody chłopak oświadczył, że zamierza wyru
szyć na poszukiwania morza ze swojego snu, ludzie w wiosce pukali się w czoło. On jednak spakował się i odszedł. Długo podróżował, aż zatrzymał się na rozstaju. Po namyśle wybrał drogę w prawo i po kilku dniach znalazł się w wiosce, w której mieszkańcy prowadzili spokojne, dostatnie życie. Kiedy młodzieniec opowiedział im o swoich poszukiwaniach morza i marzeniach, aby je ujrzeć, ludzie w wiosce przekonali go, że niepotrzebnie marnuje czas.
-Lepiej będzie, gdy zostaniesz z nami i będziesz tak samo szczęśliwy, jak my wszyscy, - namawiali.
Kilka lat młody człowiek żył w dostatku i szczęściu. Ale pewnej nocy znów ujrzał morze w swoich snach i przypomniał sobie niespełnione marzenie. Postanowił porzucić wioskę i znów wyruszyć w podróż. Pożegnał się z mieszkańcami, a następnie powrócił do rozwidlenia dróg. Tym razem wyruszył w lewo. Szedł długo, aż przyszedł do dużego miasta. Zachwycił się jego gwarem i mnogością kolorów. Postanowił zostać, a następnie uczył się, pracował, bawił i z czasem całkiem zapomniał o celu swojej podróży.
Po kilku latach jednak sen o morzu powrócił. Dorosły już człowiek pomyślał, że jeśli nie spełni swojego marzenia, to życie nie będzie miało sensu. Dlatego znów udał się na rozstaje i wybrał trzecią drogę – na wprost. Droga doprowadziła go do leśnej polanki. Stał tam domek, a przed domkiem wieszała pranie niezbyt już młoda, ale piękna kobieta.
- Zostań tu ze mną, - zaproponowała.
Wiele lat przeżyli razem szczęśliwie, wychowali dzieci. Aż pewnej nocy, nasz bohater, który stał się już mocno leciwym mężczyzną, ponownie śnił o morzu. Rano porzucił wszystko i wyruszył w ostatnią już drogę, wybierając ścieżkę kompletnie mu dotąd nieznaną, krętą i wyboistą. Szedł z wielkim trudem i obawą, że prędzej opadnie z sił, niż gdzieś dojdzie. Gdy stanął wreszcie u podnóża wielkiej góry, postanowił wspiąć się na szczyt, mając nadzieję, że choćby z daleka ujrzy morze ze swoich snów. Po kilku dniach wspinaczki, stary człowiek osiągnął szczyt. I wtedy ujrzał z góry wielką przestrzeń, zobaczył rozwidlenie dróg i wioskę, w której mieszkańcy wiedli dostatnie życie. Zobaczył wielkie miasto i chatkę kobiety, z którą spędził wiele wspaniałych lat. A na horyzoncie dostrzegł niebieskie, bezkresne morze. I nim zatrzymało się jego zmęczone serce, wzruszony starzec wyszeptał, że wszystkie drogi, którymi zmierzał, prowadziły do morza, ale żadnej z nich nie przeszedł do końca.
 
@Po pierwsze Ludzie